No, pojedlim, popilim, czas wysmażyć literek kilka.
Nieśmiałymi kroczkami zbliża się jesień, o bracia. Taki ze mnie jurny buhaj, że nadejście właściwie każdej pory roku przyjmuję z entuzjazmem, a w kwestii nadejścia jesieni jest to entuzjazm wysoce nieprzeciętny. Większość zebranych powinna wiedzieć, że jestem zwolennikiem koloru zielonego, aczkolwiek dużo bardziej podobają mi się drzewa w swym ubarwieniu typowo jesiennym, chociaż mogę tak myśleć dlatego, że na zielone się ostatnio napatrzyłem, niczym obserwator niebywały.
W ogóle to wkurwia mnie ta cała gorączka związana ze zbliżającym się rozpoczęciem roku akademickiego. Jako koleżka zimnokrwisty, nie lubię gorączek żadnego typu, a tym bardziej nie lubię tych, przy okazji których, ważą się moje losy. Owszem, na studia dostałem się z przysłowiowym hukiem, ale kwestia akademika w Gdańsku jest dużo bardziej niepewna. Jako dowód na to, że nie pierdolę od rzeczy dodam, że w zeszłym roku ludzie z odległości od Gdańska takiej, jaką posiada Grudziądz, w pierwszej turze akademików nie dostali. Zgaduję, że tacy z was niepoprawni detektywi, że natychmiast wydedukowaliście, że skoro mowa o pierwszej turze, to musi być również druga. Owszem, takowa istnieje, ale losy śmiałków z nią igrających znane będą dopiero w połowie października, a więc - przysłowiowa mogiła.
No... Jesień się zbliża, dni będą coraz krótsze, jak to zwykła podkreślać moja babcia, a wszechogarniający mrok powolutku będzie dawał się we znaki nam wszystkim (tego już babcia nie mawiała, ale miała też w rękawie kilka szatańskich powiedzonek, np. człowiek wstaje codziennie i się kładzie i tak wkoło, panie pierdoło, i co to ma za sens?).
Żeby była jasność, chciałem się wytłumaczyć z tytułu notki. Nie należę do tych okrutnych ignorantów, którzy nie wiedzą, kiedy jest ostatni dzień kalendarzowego, tudzież astronomicznego lata, ba, nawet dodałbym, że gdyby ktoś był gotów mnie o to posądzić, musiałbym to załatwić w odrobinę mało elegancki sposób (szatański śmiech? Nie, pełna powaga). Niemniej jednak, wrzesień z latem za bardzo kojarzony nie jest. Doskwierało mi to przez całe wieki, wszak jestem urodzony na początku września, a nasz okrutny świat nigdy nie pozwalał mi twierdzić, że jestem urodzony latem. Zawsze wytykano mnie palcami jako tego, który nie dość, że urodził się jesienią, to jeszcze na początku roku szkolnego. Zostałem odrzucony i teraz macie - stałem się tym, kim jestem, tylko przez waszą ignorancję w kwestii końca lata. Drugi powód, dla którego zatytułowałem notkę właśnie tak, jest kawałek The Cure - "The Last Day of Summer" (no nie pierdol!). Kawałek ten jest jednym z raczej-królujących na mojej last.fm-owej liście, a poza tym wczoraj doszła do mnie przesyłka z płytą "Bloodflowers" (tak, pochwalę się, co mi zrobicie?) a ów utwór właśnie na owej się znajduje.
Tak więc mamy praktycznie końcówkę sierpnia, dzieci i młodzież (zwani odtąd "mundurowymi") zabierają się za pakowanie plecaczków, częstotliwość przesiadywania zakochanych par w parkach zacznie niedługo spadać, a wszechogarniający mrok... Wiem, wiem, to już było.
Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał czegoś więcej o muzyce. Otóż właśnie zapodałem sobie, zresztą dzisiaj po raz drugi, płytę "Archetype" zespołu Fear Factory. Nie będę wam tym razem pierdolił, że "polecam tą płytę bo kurwa cośtam", bo taki ze mnie szlachetny kolo i wiem, że muzyka tego typu raczej nie ma prawa się spodobać zebranym (może nie licząc jakichś... dwóch osób?). Swoją drogą, zastosowałem taki sprawny zabieg psychologiczny, nie polecając wam jakiejśtam płyty, że teoretycznie powinno to uwypuklić polecanie innych płyt... Zgadza się? Wracając do "Archetype", z albumem tym zapoznałem się jesienią roku 2004. Nie był to dla mojej egzystencji okres ni przyjemny, ni zabawny, jednak ta płyta stanowiła wyborną odskocznię od ogólnej chujówki i teraz bardzo pozytywnie mi się kojarzy. Nawet teledysk do utworu "Archetype" jest wysoce niezły, bo widać na nim świecące słoneczko i głównego bohatera w płaszczu - ! - i to właśnie mi się zajebiście podoba - taka złota jesień, liście na chodnikach, napierdalające słońce, ale mimo to - chłodek. Tą deszczową i ponurą część jesieni też, rzecz jasna, lubię, ale to już temat na inną notkę. Zapewne w ciągu kilku miesięcy takowa powstanie.