Więc tak jako że mam nie zanudzac, powiem tylko w paru słowach a potem przejde do puenty :-)
No więc tak widziałem czarnego kruka (we snie), później spadłem z dachu (na jawie) - oczywiście nic mi się nie stało, ale powtarzać tego jakoś nie chce, znow coś mi się sniło - a dokładniej to sniło mi się wesela/stypa/zjazd jakowyś w którym grałem jakąs dziwną role, bo znałem wszystkich (więc chyba stypa odpada). Ba nawet nie byłem swinia z kazdym chwile porozmawiałem ;-) (o czym? niewiem nie pamiętam, a jak pamiętam to były to jakies głupoty)
no i czas na puente:
A więc chciałem pozdrowić wszystkich, których znam (albo znałem) i powiedzieć im ...
Dawno, dawno temu w bajkowej krainie :-P a dokładniej to dziś rano obudziłem się o wczesnej godzinie, a była to godzina dziewiąta jak kur ogłaszał, błednym wzrokiem omiotłem pokój i w jednej chwili, spojrzałem na ściane - błekitna, spojrzałem na szafe - otwarta, a ubrania wysypują się z niej jak dzień co dzień, spojrzałem wreszcie na biurko - komputer wzdychał ostatnimi siłami. Wszystko wyglądało tak normalnie, ciszo i spokojnie, poprostu nienaturalnie. rozejrzałem się więc uwazniej, po paru minutach klęczałem na podłodze i z nosem przy ziemi szukałem zmian, doskonale wiedziałem, że czegoś brakuje, że cos od wczorajszego wieczoru sie zmieniło ... Nagle błysk, zobaczył przeszłość, wizja przelatywała przez jego umysł z niewyobrażalną prędkością, lecz to nie był jego pierwszy raz. teraz potrafił już bezbłednie wyłapac róznice, skończyła się tak szybko jak się zaczeła, podniósł się z klęczek, spojrzał na biurko sam niewiedział dlaczego, wizje się zawsze sprawdzały, ale cóż był tylko człowiekiem. Uniusł głowe wysoko, otworzył usta a z jego strun głosowych potoczyły się przekleństwa w paru językach tego swiata, oraz w paru całkowicie juz nie znanych lub zapomnianych. po jakiś dwudziestu sekundach uspokoił się, o ile mozna było sie uspokoic. Otworzył biurko, mozna było przypuszczać, że tam nzjadzie swój ukochany długopis do podpisywania płyt, nie było go, ani tam ani nigdzie indziej w pokoju. Domyślił się, bracia. Uderzył jak burza, w drzwi. Ten który próbował je barykadowac od środka odskoczył, aczkolwiek bardziej odbił się od nich gdyz lot jego chaotyczny był zdecydowanie, i wylądował na przeciwległeś ścianie. Drugi widząc tak miażdżacą porażke swego brata prewrócił stól i schował się za nim chowając się przed błyskawicami wściekłości rzucanymi przez najstarszego. To był jednak jego bład stołem zatarasował sobie jedyną droge ucieczki - na balkon. Mijały sekundy dym opadał, najmłodszy darł się w niebogłosy "pokój, pokój! nie zabijaj!". Do mojej otumanionej głowy jego wrzask docierał jako niknący gdzieś w dali szept, furia moja była nieokiełznana, lecz zagubiony gdzieś zdrowy rozsądek powoli, powoli powracał na swoje miejsce uspokajając mnie. Rozejrzałem sie po pokoju, w miejscu za mna, gdzie kiedyś były drzwi sterczały drzazgi, same drzwi znajdowały sięprawdopodobnie gdzie na ogródku sąsiada, co wywnioskowałem po wyrwie w oknie na przeciwko mnie. Bracia leżeli koło siebie, zatrwozonym wzrokiem patrząc na pogorzeliska swego pokoju. Wszędzie unosiły się opary palonego drewna, zapewne nadpaliły się drzwi na skutek prędkości nadanej im podczas "wejścia" do pokoju.